Św. Stanisław Kostka przyszedł na świat w Rostkowie na Mazowszu pod koniec 1550 roku. Jego rodzice Jan Kostka Kasztelan zakroczymski i Małgorzata Kryska z Drobina byli katolikami związanymi z Kościołem (w tym czasie pojawiały się i umacniały w Polsce wpływy protestanckie). Wkrótce po urodzeniu został ochrzczony w kościele św. Wojciecha w Przasnyszu, otrzymał imię Stanisław i zgodnie z ówczesnym zwyczajem położono go na podłodze przed ołtarzem Najświętszego Sakramentu. Jego ojciec był dumnym, ambitnym szlachcicem, zależało mu na tym, by synów przygotować do podjęcia ważnych urzędów państwowych czy kościelnych w Polsce, był jednak człowiekiem porywczym, wybuchowym. Matka Małgorzata była panią świątobliwą, pobożną, ona zapewniała dzieciom wychowanie religijne. Znana była ze skromności, powagi i umartwienia.
Poziom życia religijnego w ówczesnym środowisku nie był zadowalający, płytka pobożność nie miała wpływu na życie moralne społeczeństwa. Na dworze Rostkowskim – jak w wielu innych – przestrzegane były, nawet surowo, przepisy kościelne, mieszkał w nim stale lub czasowo kapelan, był kościółek, ale równocześnie panoszyło się pijaństwo, rubaszność, i inne przywary społeczne.
W domu rodzinnym, w atmosferze miłości rodziców i domowników, dzieci były wychowywane do uczciwości, szacunku, posłuszeństwa i religijności. Szczególną cechą jego pobożności była pobożność maryjna. Stanisław już jako dziecko wyróżniał się skromnością i dojrzałością religijną, jak na swój wiek. Sam o sobie powiedział, że w pierwszej modlitwie oddał się Bogu na służbę i ofiarę. Rodzice zapewnili dobre wychowanie i wykształcenie synom najpierw w domu rodzinnym, gdzie nauki pobierali u domowego nauczyciela, jednym z nich był Jan Bilski, potem w raz z nim pojechali do renomowanego Kolegium Jezuickiego w katolickim Wiedniu.
Wykształcenie uzyskane w domu rodzinnym pozwoliło Stanisławowi na kontynuowanie nauki w trzeciej klasie gramatyki w Kolegium Jezuickim w Wiedniu. Bracia Paweł i Stanisław Kostkowie, Jan Biliński z dwoma służącymi przybyli do Wiednia 26 lipca 1564 roku, po około dwutygodniowej podróży. Zamieszkali w konwikcie jezuickim. Celem nowopowstałego zakonu jezuickiego było zwalczanie protestantyzmu w Europie i kształcenie młodzieży na mądrych i świadomych katolików. Sukcesy osiągali min dzięki wybitnym wykładowcom i wychowawcom. Stanisław początkowo borykał się z trudnościami w nauce, ale po kilku miesiącach był jednym z najlepszych uczniów. Studiował tam 3 lata i uzyskał gruntowne wykształcenie.
Pobyt w Wiedniu był nie tylko okresem jego rozwoju intelektualnego, ale też psychicznego i duchowego, tam rozpoznał swoje powołanie do życia zakonnego. Styl życia, program nauki, dobrzy i szlachetni nauczyciele i wychowawcy – wszystko temu sprzyjało. Przy końcu pobytu w Wiedniu wydano o nim opinię: „chłopiec latami, mąż roztropnością, ciałem mały, duchem wielki”.
W konwikcie jezuickim mieszkali osiem miesięcy, ponieważ budynek został odebrany jezuitom, Kostkowie zmuszeni byli do zamieszkania na stancji w domu Kimberkera. W pobliżu był kościół Matki Bożej Dziewicy, tam Stanisław mógł często się modlić. W tym domu zamieszkało też kilku innych studentów. Stanisław usiłował także tu prowadzić tryb życia poznany w konwikcie, skrzętnie wykorzystywał czas na naukę i modlitwę, już wtedy przygotowywał się do życia zakonnego; jakkolwiek nie stronił od życia towarzyskiego, miał kolegów i był przez nich lubiany. Jego starszy brat Paweł nie prowadził tak ascetycznego trybu życia, chętnie bywał na przyjęciach, zabawach, dbał o elegancki ubiór. Pragnienie realizowania życia zakonnego przez Studenta mieszkającego we wspólnym mieszkaniu z innymi, i pragnienie prowadzenia życia „światowego” przez drugiego Studenta, oraz chęć podporządkowania sobie młodszego, była najprawdopodobniej przyczyną konfliktów miedzy młodymi Szlachcicami z Rostkowa. Biografie Świętego pisane po latach wyolbrzymiły ten konflikt i ukazywały Pawła jako człowieka znęcającego się nad młodszym Bratem. Gdyby tak było, Paweł zostałby wydalony z Kolegium, gdyż jezuici słynęli z tego, że zapewniali wysoki poziom wychowania i „czystości obyczajów”. Konflikt z pewnością istniał, potwierdza to wyznanie kolegi z tamtych czasów, który wspomniał, że potrącono przez nieuwagę młodszego Kasztelanica zakroczymskiego gdy modlił się, leżąc krzyżem na podłodze sypialnego pokoju. Przy tak różnych postawach życiowych, konflikty były nieuniknione.
Zanim jednak przyszły Jezuita opuścił Wiedeń miała miejsce choroba, która była przyczyną cierpień nie tylko fizycznych, ale i duchowych, a zarazem wywarła wielki wpływ na jego dalsze życie. Stanisław zachorował około 10 grudnia 1566 roku, może z powodu zbyt wyczerpującego trybu życia, może z powodu przeziębienia. Początkowo choroba miała łagodny przebieg, jednak w krótkim czasie stan jego zdrowia był na tyle groźny, że miejscowi lekarze nie potrafili pomóc, a przy chorym czuwano kilka nocy. Do cierpień fizycznych dołączyła się wizja szatana w postaci groźnego psa, który go atakował, ustąpił dopiero po trzykrotnym przeżegnaniu go krzyżem. Administratorem domu w którym zamieszkali, był Kimberker - protestant. Stanisław prosił o posługę kapłana, prawdopodobnie Paweł nie spełnił jego prośby. Komunię św. otrzymał w czasie wizji, z ręki anioła - jednego z dwóch - którzy towarzyszyli św. Barbarze. Kilka dni wcześniej czytał jej żywot i dowiedział się, że ten, kto oddaje się jej w opiekę, nie umrze bez sakramentów świętych. Miał też widzenie Matki Bożej i Dzieciątka Jezus. Maryja nakazała mu: „wstąp do Towarzystwa Jezusowego”, a on złożył taki ślub, (o wstąpieniu do zakonu myślał już od pół roku). Po tej wizji choroba szybko i bezpowrotnie minęła. Wiedział, że kończy się czas nauki w Wiedniu, że nie otrzyma wymaganego przez przepisy zakonne pozwolenia od ojca, na wstąpienie do zgromadzenia, gdyż wysłał go „na nauki” do Wiednia, by potem służył Ojczyźnie. Jego osobiste prośby o przyjęcie były bezskuteczne, obawiał się odesłania do domu rodzinnego, a tym samym udaremnienia możliwości życia w zakonie, więc w tajemnicy przygotował inny plan: ucieczkę. Fakt, że zostawił w Wiedniu wszystko co posiadał i uciekł w przebraniu żebraka czy pielgrzyma jest znany, faktem - mało znanym - jest to, że, jeden z jezuitów O. Franciszek Antonio, pomógł mu w tym, dając listy polecające do przełożonych w klasztorach: w Augsburgu do O. Piotra Kaniziego i w Rzymie do O. Franciszka Borgiasza. W sobotę miała miejsce kolejna scysja między braćmi. Wtedy Stanisław powiedział: „jeśli w ten sposób będziesz ze mną postępował, będziesz przyczyną mojej ucieczki”. Napisał list, w którym Pawłowi i Bilińskiemu uzasadnił decyzję wyjścia, pragnieniem podjęcia życia zakonnego, pożegnał ich i prosił o pożegnanie rodziców. Nazajutrz, w niedzielę 10 sierpnia 1567 roku bardzo wcześnie rano powiedział służącemu Pacyfikowi o liście, poinformował, że nie będzie na wspólnym śniadaniu, i wyszedł. Najpierw do kościoła, na mszę św., a potem ruszył do nowicjatu jezuickiego w Rzymie.
Gdy zauważono jego nieobecność rozpoczęto poszukiwania, być może jeszcze w niedzielę, być może dopiero następnego dnia. Pościg wyruszył na południe w kierunku Rzymu, a on udał się w przeciwnym kierunku, na północ, w kierunku Augsburga. Po pierwszej nieudanej próbie, szukano go nadal. Sam św. Stanisław opisuje w liście do Ernesta, że służący dogonili go, ale nie rozpoznali, a drugi raz nie poznał go, brat Paweł. Mimo, że szczęśliwie wyszedł z tych „niebezpiecznych” sytuacji, problemem było jeszcze to, że przy bramach miast i miasteczek były straże opłacone przez Pawła, które miały go spostrzec i przyprowadzić do Wiednia. Pomoc okazał jeden z jezuitów, który powozem podróżował z Wiednia do Dylingi, z nim przebył pewną część drogi i tak wymknął się poszukującym go. W Dylindze został serdecznie przyjęty przez zakonników, min. przez późniejszego świętego, Piotra Kanizjusza. Tam uzyskał nadzieję, że będzie mógł wstąpić do Towarzystwa Jezusowego. Żadną ujmą dla niego nie były prace fizyczne, które mu wówczas zlecono, mimo pewnych trudności spełniał je radośnie i z pogodą ducha. Piotr Kanizjusz zauważył jego dobre cechy i budzące się powołanie. „Widocznie święci łatwiej rozpoznają świętych.” –widział w nim kandydata na jezuitę, jednak nie przyjął go do nowicjatu, ponieważ obawiał się, intryg ze strony jego rodziny wobec jezuitów, którzy w latach 1564 -1565 przybyli i rozpoczęli działalność oświatową na Warmii. Po trzech tygodniach, razem z jezuitami: Mistrzem Raynerem Fabricjuszem i Jakubem Genueńczykiem wysłał go do Rzymu. Szli niespełna miesiąc, do celu dotarli 25 października 1567 roku. Stanisław pokonał łącznie ponad 1580 km, w czasie drogi musiał przedrzeć się przez Alpy. 28 października 1567 roku rozpoczął nowicjat - czas przygotowania do życia zakonnego. Do nowicjatu przyjmował go wielki jezuita Franciszek Borgiasz, generał zakonu, późniejszy święty.
Wszystko: warunki mieszkaniowe, formacja, praca fizyczna, odpoczynek, udział w życiu tamtejszego Kościoła, środowisko wybitnych jezuitów tworzącego się dopiero zgromadzenia sprzyjały dalszemu rozwojowi duchowemu. Gorliwie, z wielką otwartością poddawał się formacji. Znany był z wierności wobec reguł zakonnych i gorliwości w posłuszeństwie. Z czasów nowicjatu zachowało się pewne opowiadanie: współbracia zapytali go, w co by się zaopatrzył, gdyby mu kazano natychmiast iść do Indii, (w tym czasie jezuici podejmowali wiele wypraw misyjnych). Odpowiedź była szybka i prosta: „W dobry kapelusz cierpliwości, w płaszcz miłości Bożej i bliźnich i mocną parę trzewików umartwienia”. To zdanie charakteryzuje jego sylwetkę duchową: gotowość służby, wolność od przywiązania do wartości materialnych, dyspozycyjność wobec przełożonych i poczucie humoru.
Stanisław mimo młodego wieku i braku zewnętrznych oznak zbliżającego się końca życia, przygotowywał się na śmierć. Inspiracją do przygotowania było m. in. płomienne kazanie o niespodziewanej śmierci wygłoszone 1 sierpnia 1568 roku przez O. Piotra Kanizjusza, który gościnnie przebywał w Rzymie. Kilka dni później w drodze do bazyliki Matki Bożej Większej zwierzył się O. Emanuelowi Saa, że wkrótce umrze, ten nie potraktował tego poważnie. 10 sierpnia w dzień św. Wawrzyńca w czasie Mszy św. przyjął Komunię św., później pracował w kuchni, wieczorem wystąpiła gorączka, powiadomił przełożonych (zgodnie z zasadami zakonnymi) i położył się do łóżka. Współbratu, który mu towarzyszył powiedział znowu o śmierci. Przez kilka dni choroba przebiegała łagodnie. Przeddzień Wniebowzięcia Matki Bożej gorączka gwałtownie się zwiększyła, wystąpiły dreszcze, poty, z ust sączyła się krew. Po dłuższych jego prośbach ułożono go na prześcieradle na podłodze, wyspowiadał się, przyjął Komunię św. i Sakrament Chorych, chciał przyjąć Sakrament Bierzmowania, bo nie pamiętał, czy przyjął go w Rostkowie, przełożony uspokoił go, że przyjął Ducha Św. w innych sakramentach. Jeszcze raz poprosił o spowiedź. Modlił się z zakonnikami, którzy przy nim czuwali. Świadomie żegnał się ze współbraćmi, przepraszał za zły przykład, czy uchybienia, w jednej ręce trzymał obrazek Matki Bożej, w drugiej krzyż. Zmarł o godzinie 3.00 nad ranem 15 sierpnia 1568 roku.
Kult tego pobożnego, posłusznego, zdecydowanego i energicznego młodego Polaka z Mazowsza rozpoczął się spontanicznie i prawie natychmiast po śmierci. Beatyfikowany był w 1602 roku przez papieża Pawła V, a kanonizował go 31 grudnia 1726 roku papież Benedykt XIII. Św. Stanisław jest patronem Polski, archidiecezji warszawskiej, diecezji płockiej, dzieci, młodzieży, ministrantów, nowicjuszy, nowicjuszek, alumnów, Wyższego Seminarium Duchownego w Łodzi, wielu szkół, kościołów i kaplic. Relikwie spoczywają w kościele św. Andrzeja na Kwirynale w Rzymie.
„«Żyjąc krótko, przeżył czasów wiele». Wszyscy znamy te słowa, które stanowią syntezę życia naszego Świętego, postaci doprawdy niezwykłej: w tak niedługim czasie zdołał osiągnąć ogromną dojrzałość powołania chrześcijańskiego i zakonnego. Ten święty patron młodzieży polskiej towarzyszył mi od dawna, w czasach młodości i potem, stale. Towarzyszył mi w Rzymie, gdy byłem studentem w położonym niedaleko stąd Kolegium Belgijskim. Prawie każdego dnia przychodziłem szukać u niego duchowego światła i pomocy (...). Jego krótka droga życiowa z Rostkowa na Mazowszu przez Wiedeń do Rzymu była jak gdyby wielkim biegiem na przełaj do tego celu życia każdego chrześcijanina, jakim jest świętość. Kiedy znajdujemy się wobec tej niezwykłej postaci, myśli nasze podążają natychmiast do młodych całego świata (...). Tak, św. Stanisław miał trudną młodość, mimo że był z bardzo bogatego rodu, arystokratycznego, prawie królewskiego, miał trudną młodość. Młodzi dzisiaj mają w Polsce trudną młodość, czasem wydaje mi się, że nie potrafią sprostać wyzwaniom, czasem szukają wyjścia poza Ojczyzną. Dla wszystkich: i tych, co odchodzą z Ojczyzny, i tych, co zostają, niech św. Stanisław Kostka będzie patronem - patronem trudnych dróg życia polskiego, życia chrześcijańskiego. Szukajmy u niego stale wspomożenia dla całej młodzieży polskiej, dla całej młodej Polski”.
Odważył się być świętym, mimo wszystko, choć wiele okoliczności mu nie sprzyjało, a wręcz stawało na przeszkodzie. Jedne ominął, inne wykorzystał w realizacji jedynego celu życia, jakim była świętość. I szedł do świętości z Rostkowa przez Wiedeń, Bawarię do Rzymu, w poprzek ojcowskim planom.