Facebook

 

Migawki

Kontakt

 

 

            Urodził się 19 grudnia 1765 roku w mieście Baena w środkowej Hiszpanii. Po pewnym czasie rodzina przeniosła się do Grenady (wyspa na Morzu Karaibskim). W wieku 18 lat wstąpił do Zakonu OO. Dominikanów. Po 3 latach został wysłany na misje na Filipiny. Po kolejnych 3 latach w wieku 24 lat przyjął święcenia kapłańskie. Rok później, w końcu października 1790 roku z innym Dominikaninem O. Ignacym Delgado dotarł do Wietnamu. Nauczył się trudnego języka wietnamskiego. Po 10 latach pracy misyjnej został biskupem w Wietnamie. Pracował ofiarnie jako misjonarz. Tamtejsi uczeni cenili jego wiedzę medyczną i astronomiczną. Gdy w 1838 roku wybuchło prześladowanie, został aresztowany 9 czerwca 1838 roku, umieszczono go w małej klatce. Przewieziono go do stolicy kraju, tam wielokrotnie był w brutalny sposób przesłuchiwany. Skazano go na karę śmierci za to, że był katolikiem, zginął przez ścięcie 25 czerwca 1838 roku, miał 73 lata. 49 lat posługiwał jako kapłan, a 38 lat jako biskup na misjach w Wietnamie.

            Beatyfikowany był 27 maja 1900 roku, a kanonizowany 19 czerwca 1988 roku wraz z 117 Męczennikami z Wietnamu.

 

 

            Urodził się pół roku przed narodzeniem Pana Jezusa. Jego rodzicami byli Zachariasz – kapłan w świątyni jerozolimskiej (w Starym Testamencie kapłani mieli swoje rodziny) i Elżbieta. Narodzenie Jana anioł zapowiedział jego ojcu Zachariaszowi, gdy ten pełnił służbę kapłańską w świątyni w Jerozolimie. Zachariasz był tak zdziwiony, a nawet przestraszony widzeniem anioła i zapowiedzią narodzenia syna Jana, że bardzo się wystraszył, nie mógł w to uwierzyć i poprosił anioła Gabriela o znak. Otrzymał znak: anioł powiedział, że znakiem będzie to, że będzie niemy. I tak się też stało. Zachariasz ze świątyni wyszedł niemy (Łk 1, 5-25).     

            Anioł Gabriel zwiastował Maryi to, że będzie Matką Zbawiciela i powiedział jej, że jej krewna Elżbieta, poczęła 6 miesięcy temu (Łk 1, 26-38). Maryja pospiesznie poszła by odwiedzić swoją brzemienną krewną Elżbietę. Pokonała ok. 120 km., prawdopodobnie przyłączyła się do jakiejś karawany kupieckiej by dojść do miejscowości Ain Karim, położonej w górach, w której mieszkali Zachariasz i Elżbieta. Elżbieta bardzo ucieszyła się z odwiedzin Maryi i wyznała, że z radości poruszyło się dzieciątko w jej łonie. Maryja usługiwała Elżbiecie ok. 3 miesięcy. Gdy Elżbieta urodziła syna, po 8 dniach zeszli się sąsiedzi i krewni i chcieli dziecku nadać imię jego ojca Zachariasza, (taki był zwyczaj, najstarszy syn otrzymywał imię ojca) wtedy Elżbieta stanowczo zdecydowała: „Jan będzie mu na imię” (Jan – Bóg jest miłosierny). Wszyscy się zdumieli. Pytali na migi Zachariasza, on na tabliczce napisał: „Jan będzie mu na imię”. Natychmiast rozwiązał się język Zachariaszowi, zaczął mówić. Wysławiał Boga, który spełnił obietnicę, Zachariasz zaczął śpiewać z radości o swoim synu: „A ty, dziecię zwać się będziesz prorokiem Najwyższego, gdyż pójdziesz przed Panem przygotować Mu drogi, Jego ludowi dasz poznać zbawienie przez odpuszczenie grzechów (…). By oświecić tych, co w mroku i cieniu śmierci mieszkają, aby nasze kroki skierować na drogę pokoju.” (por. Łk 1, 68-79). Jan, gdy dorósł przebywał na pustyni (Łk 1, 80). Okrywał się ubraniem z sierści wielbłądziej, na biodrach miał pas skórzany, żywił się szarańczą i miodem leśnym. W pewnym momencie swojego życia Jan na pustyni Judzkiej nauczał ludzi, którzy tłumnie do niego przychodzili, wzywał ich do nawrócenia, do tego by nie grzeszyli, do pokuty, ogłaszał nadejście Zbawiciela, nastanie królestwa niebieskiego (Mt 3, 1-12; Mk 1, 2-8).

            Wśród tłumu, który przychodził, przyszedł też Pan Jezus i prosił o chrzest. Jan się wzbraniał, gdyż wiedział, że Jezus jest Zbawicielem, ustąpił na wyraźną prośbę Pana Jezusa. Ochrzcił Pana Jezusa. Po chrzcie Pan Jezus natychmiast wyszedł z wody, ukazał się nad nim Duch Boży i słyszany był głos: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie.” (por. Mt 3, 13-17; Mk 1, 9-11). Jan uważany był za proroka, mędrca, miał swoich uczniów, niektórzy z nich zostali uczniami Pana Jezusa.

 

            Jan mówił sam o sobie: „Jam głos wołającego na pustyni” (J 1, 23).

            O Panu Jezusie powiedział: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata. To jest Ten, o którym powiedziałem: Po mnie przyjdzie Mąż, który mnie przewyższył godnością, gdyż był wcześniej ode mnie. Ja Go przedtem nie znałem, ale przyszedłem chrzcić wodą w tym celu, aby On się objawił Izraelowi». (…) «Ujrzałem Ducha, który jak gołębica zstępował z nieba i spoczął na Nim. (…) Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym». (J 1, 29- 34).

            Pan Jezus o Janie Chrzcicielu powiedział min: „Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela” (Mt 11,11).

            Działalność Jana Chrzciciela została niespodziewanie przerwana. Tetrarcha (zarządca) Herod Antypas rozstał się ze swoją żoną, a za żonę wziął sobie Herodiadę, żonę swojego brata. Żył z bratową. Prawo żydowskie zabraniało takiego związku. Jan Chrzciciel upominał go z tego powodu, Herod chętnie go słuchał, ale niczego w życiu nie zmienił. „Jan bowiem wypominał Herodowi: «Nie wolno ci mieć żony twego brata». A Herodiada zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić, lecz nie mogła. Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał.” (Mk 6, 18-20). Herod w dniu swoich urodzin wydał ucztę dla swoich dworzan, dostojników, wojskowych. W czasie uczty zaczęła tańczyć Salome - córka Herodiady, czyli jego bratanica i równocześnie przybrana córka. Tańczyła tak, że Herod przysiągł dać jej czego tylko zapragnie, nawet połowę swojego królestwa. Nie wiedziała czego może chcieć, to była kilkunastoletnia dziewczynka. Poszła do matki by się poradzić. Herodiada wykorzystała okazję, kazała jej poprosić o głowę Jana Czciciela. „A król bardzo się zasmucił, ale przez wzgląd na przysięgę i biesiadników nie chciał jej odmówić. Zaraz też król posłał kata i polecił przynieść głowę Jana. Ten poszedł, ściął go w więzieniu i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce. Uczniowie Jana, dowiedziawszy się o tym, przyszli, zabrali jego ciało i złożyli je w grobie. (Mk 6, 26-29; Mt 14, 1-11). Jan Chrzciciel był więziony i zginął w twierdzy Macheront, była to jedna z twierdz w żydowskim systemie obronnym.

            O św. Janie Chrzcicielu pisało wielu świętych, wielu artystów malowało obrazy, by przedstawić Jego życie i oddać mu cześć, wiele razy mówił o nim św. papież Jan Paweł II, przytoczę mały fr.: „Świetlanym przykładem takiej radykalnej wierności Chrystusowi jest męczeństwo św. Jana Chrzciciela. Zwiastun Chrystusa konsekwentnie szedł wybraną drogą, składając pełne świadectwo o Baranku Bożym, któremu przygotował drogę. Zapłacił śmiercią za to umiłowanie prawdy i odrzucenie wszelkich kompromisów. Za jego przykładem wielu innych uczniów Chrystusa wyznało swoją wiarę, składając ofiarę z własnego życia.”

            Papież Benedykt XVI tak mówił o Janie Chrzcicielu: „Przelanie własnej krwi na świadectwo wierności przykazaniom Bożym, jest ostatnim aktem Chrzciciela, który nie ugiął się i niczego nie wyparł, wypełniając do końca swoją misję. Św. Beda, mnich z IX w., tak mówi w swoich Homiliach: «Św. Jan za [Chrystusa] oddał swoje życie, choć nie kazano mu wyprzeć się Jezusa Chrystusa, kazano mu tylko przemilczeć prawdę» (por. Hom. 23: CCL 122, 354). Nie przemilczał prawdy i umarł za Chrystusa, który jest Prawdą. Właśnie z miłości do prawdy nie poszedł na kompromis i nie lękał się upominać w ostrych słowach tych, którzy zagubili Bożą drogę.

Patrzymy na tę postać, tę gorącą pasję, która opiera się możnym. Pytamy: skąd bierze się to życie, ta wielka siła wewnętrzna, tak prawa, tak konsekwentna, tak całkowicie oddana Bogu i przygotowaniu drogi Jezusowi? Odpowiedź jest prosta: z więzi z Bogiem, z modlitwy, która jest nicią przewodnią całej jego egzystencji. Jan jest darem Bożym, o który długo prosili jego rodzice, Zachariasz i Elżbieta (por. Łk 1, 13); wielkim darem, na który po ludzku nie mogli mieć nadziei, ponieważ oboje byli w podeszłym wieku, a Elżbieta była bezpłodna (por. Łk 1, 7); «dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego» (Łk 1, 36). Zapowiedź tych narodzin nastąpiła właśnie w miejscu modlitwy, w świątyni jerozolimskiej, i to wręcz w momencie, gdy Zachariasza spotkał wielki przywilej, by wejść do przybytku w świątyni i złożyć Panu ofiarę kadzenia (por. Łk 1, 8-20). Również narodzinom Chrzciciela towarzyszy modlitwa: pieśń radości, uwielbienia i dziękczynienia, którą Zachariasz wznosi do Pana i którą odmawiamy codziennie rano w Jutrzni, «Benedictus», uwydatnia działanie Boga w historii i profetycznie wskazuje misję jego syna Jana: poprzedza on Syna Bożego — który stał się ciałem — by Mu przygotować drogi (por. Łk 1, 67-79). Całe życie Poprzednika Jezusa ożywia więź z Bogiem, w szczególności okres spędzony na pustkowiu (por. Łk 1, 80); pustkowie jest miejscem kuszenia, ale też miejscem, gdzie człowiek odczuwa swoje ubóstwo, bo jest pozbawiony oparcia i bezpieczeństwa materialnego, i rozumie, że jedynym trwałym punktem odniesienia jest sam Bóg. Jednakże Jan Chrzciciel nie jest tylko człowiekiem modlitwy, utrzymującym stały kontakt z Bogiem, ale również przewodnikiem w tej relacji. Ewangelista Łukasz, przytaczając modlitwę, której Jezus uczy swoich uczniów, Ojcze nasz, odnotowuje, że uczniowie wyrażają swoją prośbę następującymi słowami: «Panie, naucz nas modlić się, tak jak i Jan nauczył swoich uczniów» (Łk 11, 1).

            Obchody męczeństwa św. Jana Chrzciciela przypominają również nam, współczesnym chrześcijanom, że nie jest możliwy kompromis z miłością do Chrystusa, do Jego słowa, do Prawdy. Prawda jest Prawdą, nie ma kompromisu. Życie chrześcijańskie wymaga, że tak powiem, «męczeństwa» codziennej wierności Ewangelii, a więc odwagi, potrzebnej, by pozwolić Chrystusowi, by wzrastał w nas i nadawał kierunek naszym myślom i uczynkom. Może to nastąpić w naszym życiu tylko wtedy, kiedy więź z Bogiem jest mocna. Modlitwa nie jest czasem straconym, nie jest odbieraniem czasu działaniu, nawet apostolskiemu, a wręcz przeciwnie: tylko wtedy, gdy potrafimy pielęgnować życie modlitwy wiernej, stałej i ufnej, Bóg da nam zdolności i siłę, by żyć w sposób szczęśliwy i pogodny, pokonywać trudności i z odwagą dawać Mu świadectwo. Niech św. Jan Chrzciciel wstawia się za nami, abyśmy potrafili zawsze dawać pierwszeństwo Bogu w naszym życiu.”[1]

            Jan Chrzciciel był poprzednikiem Pana Jezusa, ostatnim prorokiem Starego Testamentu, był wyznawcą Pana Jezusa, mimo, że niektórzy myśleli, że to on jest Mesjaszem, wskazywał na Pana Jezusa, sam usuwał się na drugi plan. Był nie tylko wyznawcą, ale męczennikiem – oddał życie za wartości, które głosił. Powiedział prawdę w oczy i za prawdę poniósł śmierć. Oddał życie broniąc godności małżeństwa.

            Św. Jan Chrzciciel, jest bardzo znanym świętym, czczonym w całym Kościele, jest patronem min. abstynentów i skazanych na śmierć.

Modlitwa

Boże, Ty powołałeś świętego Jana Chrzciciela aby przygotował Twój lud na przyjście Chrystusa Pana, udziel Twojemu Kościołowi daru radości w Duchu Świętym i skieruj dusze wszystkich wiernych na drogę zbawienia i pokoju. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.[2]

 

[1] https://cieplice-pijarzy.pl/benedykt-xvi-o-meczenstwie-sw-jana-chrzciciela/

[2] Liturgia Godzin t. III, Poznań 1987, s. 1255.

 

            Sylwetkę św. Tomasza Morus’a przedstawił papież Jan Paweł II: „Tomasz Morus zrobił w swoim kraju niezwykłą karierę polityczną. Urodzony w Londynie w 1478 roku, wywodził się z powszechnie szanowanej rodziny i już w młodym wieku został oddany na służbę arcybiskupa Canterbury Jana Mortona, kanclerza królestwa. Studiował później prawo w Oxfordzie i Londynie, rozszerzając swoje zainteresowania na rozległe obszary kultury, teologii i literatury klasycznej. Opanował doskonale język grecki oraz nawiązał kontakty i przyjaźnie z wybitnymi twórcami renesansowej kultury, m.in. z Erazmem Dezyderym z Rotterdamu.

            Wrażliwość religijna skłoniła go do poszukiwania cnoty poprzez praktykę wytrwałej ascezy: utrzymywał przyjazne stosunki z franciszkanami obserwantami z klasztoru w Greenwich i przez pewien czas mieszkał u kartuzów w Londynie. Były to wówczas dwa główne ośrodki gorliwego życia religijnego w kraju. Czując się powołany do małżeństwa, życia rodzinnego i działalności w świecie, poślubił w 1505 roku Joannę Colt, z którą miał czworo dzieci. Gdy Joanna zmarła w 1511 roku, ożenił się powtórnie, biorąc za żonę Alicję Middleton, wdowę z córką. Przez całe swoje życie był czułym i wiernym mężem i ojcem, poświęcającym wiele wysiłku religijnemu, moralnemu i intelektualnemu wychowaniu dzieci. W swoim domu przyjmował zięciów, synowe i wnuki, gościł też wielu młodych przyjaciół, poszukujących prawdy i swego powołania. W życiu rodzinnym wiele czasu poświęcano modlitwie i lectio divina, nie brakło też miejsca na godziwe i zdrowe formy wspólnego wypoczynku. Każdego dnia Tomasz uczestniczył w Mszy św. w kościele parafialnym, ale jego surowe praktyki pokutne znane były tylko najbliższym członkom rodziny.

            W 1504 roku, za panowania Henryka VII, został po raz pierwszy wybrany do parlamentu. Henryk VIII odnowił jego mandat w 1510 roku, mianując go zarazem przedstawicielem korony w stolicy, przez co otworzył mu drogę do błyskotliwej kariery w administracji publicznej. W następnym dziesięcioleciu król wysyłał go wielokrotnie z misjami dyplomatycznymi i handlowymi do Flandrii i na terytorium dzisiejszej Francji. Mianowany członkiem Rady Królewskiej, sędzią-przewodniczącym jednego z głównych trybunałów i wiceskarbnikiem, wyróżniony tytułem szlacheckim, w 1523 roku został przewodniczącym Izby Gmin.

            Powszechnie ceniony za nieskazitelną postawę moralną, błyskotliwą inteligencję, otwarte i pogodne usposobienie oraz niezwykłą erudycję, został mianowany przez króla w 1529 roku — gdy kraj przeżywał kryzys polityczny i gospodarczy — kanclerzem królestwa. Tomasz był pierwszym człowiekiem świeckim na tym stanowisku i piastował je w niezwykle trudnym okresie, starając się służyć królowi i krajowi. Wierny swoim zasadom, troszczył się o sprawiedliwość i próbował ograniczyć szkodliwe wpływy tych, którzy dbali jedynie o własne interesy kosztem słabszych. W 1532 roku, nie chcąc udzielić poparcia zamiarom Henryka VIII, który pragnął przejąć kontrolę nad Kościołem w Anglii, podał się do dymisji. Wycofał się z życia publicznego, godząc się z ubóstwem, jakie przyszło mu znosić wraz z całą rodziną, opuszczony przez wielu fałszywych przyjaciół, którzy w chwili próby odwrócili się od niego.

            Gdy król przekonał się, że Tomasz, wierny swemu sumieniu, kategorycznie odrzuca wszelkie kompromisy, w 1534 roku polecił go wtrącić do londyńskiego więzienia Tower, gdzie poddawano go różnorakim naciskom psychologicznym. Tomasz Morus nie uległ presji i odmówił złożenia przysięgi, jakiej od niego żądano, gdyż oznaczałoby to akceptację systemu politycznego i kościelnego, który przygotowywał teren dla despotyzmu wolnego od wszelkiej kontroli. W trakcie procesu, jaki mu wytoczono, wygłosił płomienną mowę w obronie swych przekonań na temat nierozerwalności małżeństwa, poszanowania tradycji prawnej inspirowanej wartościami chrześcijańskimi, wolności Kościoła wobec państwa. Skazany przez sąd, został ścięty 6 lipca 1535 roku.”[1]

            Jest patronem rządzących i polityków.

            Beatyfikowany był w 1886 roku, a kanonizowany w 1935 roku.

Modlitwa

Wszechmogący Boże, świadectwo męczenników jest najdoskonalszym wyrazem prawdziwej wiary, spraw, abyśmy za wstawiennictwem świętych Jana i Tomasza całym życiem potwierdzali wiarę, którą wyznajemy ustami. Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg, przez wszystkie wieki wieków. Amen.[2]

 

[1] Jan Paweł II, List apostolski motu proprio o ogłoszeniu św. Tomasza Morusa patronem rządzących i polityków, w: Jan Paweł II, Dzieła zebrane t., Kraków 2007, s. 220-221.

[2] Liturgia Godzin t. III, Poznań 1987, s. 1252.

 

                Przyszła na świat 7 czerwca 1861 roku w miasteczku Faenza w północno-wschodnich Włoszech. Jej ojciec - Jakub był robotnikiem rolnym, matka – Róża trudniła się tkactwem, Santina – takie było jej imię, pomagała matce już jako mała dziewczynka. Matka uczyła ją nie tylko zawodu, ale też samodzielności w życiu.               Od dzieciństwa wiedziała, że jest powołana do wyłącznej służby Bogu, że jej serce należy do Boga. Gdy miała 21 lat zmarł jej ojciec, jej trzech braci zmarło w dzieciństwie, dwaj bracia zostali salezjanami, czuła się więc zobowiązana do pomocy matce, a równocześnie wzrastało w niej pragnienie wyłącznej służby Panu Bogu. W dniu 28 urodzin, gdy już nie mogła dłużej czekać z realizacją powołania, zwierzyła się księdzu proboszczowi, a ten nieoczekiwanie obiecał, że zaopiekuje się jej starszą mamą, tak, jak swoją własną. 4 listopada 1889 roku wstąpiła do zgromadzenia Sióstr Szpitalnych Miłosierdzia w Rzymie – zawiózł ją tam ksiądz proboszcz. Była przekonana, że to jest jej miejsce w życiu. Potwierdzały to również przełożone w zgromadzeniu. Od początku formacji, jako nowicjuszka, bardzo gorliwie, z radością posługiwała chorym. 8 grudnia 1890 roku złożyła pierwsze śluby zakonne i otrzymała imię Rafaela. Cieszyła się z tego imienia i odkrywała w nim wezwanie by, tak jak jej patron pomagać chorym. Siostry Szpitalne, oprócz trzech ślubów: ubóstwa, posłuszeństwa i czystości składają czwarty ślub zobowiązujący je do pomocy chorym – ślub szpitalnictwa. Zauważono, że o chorych troszczy się z macierzyńską troskliwością, ciepłem i serdecznością – nauczyła się tego już w rodzinnym domu. W ramach formacji uczyła się pielęgniarstwa i farmacji. W 1905 roku złożyła śluby wieczyste. Chorzy nazywali ją mamą, przyjaciółką, a nawet aniołem, zawsze była dostępna, zawsze gotowa do pomocy, zawsze miała dobre słowo i uśmiech. Wiele lat była przełożoną i uważała, że to ona powinna służyć siostrom.                Pracowała intensywnie, jej dzień zaczynał się bardzo wcześnie, a po południu, zastępowała inne siostry, by mogły odpocząć. W chorych widziała Boga i to inspirowało ją do ofiarnej służby. Wiele czasu poświęcała na modlitwę i adorację Najświętszego Sakramentu. Początkowo pracowała w szpitalu św. Jana w Rzymie, potem została przeniesiona do szpitala św. Benedykta w Alatrii, tam pracowała w aptece. Potem skierowano ją do pracy w aptece w szpitalu we Frosinone, po 20 latach, w czasie II wojny światowej znowu była w Alatrii. Warunki pracy były trudne, brakowało personelu medycznego. Pracowała w szpitalnej aptece bardzo ofiarnie, mimo, że sama już była starsza i chora. Pomagała rannym żołnierzom. Gdy rozeszły się pogłoski, że po przegranej bitwie pod Monte Casino, Niemcy wycofując się, chcą zbombardować miasto i wysadzić szpital w Alatrii, tak, by gruz opóźnił pościg wojsk sojuszniczych, razem z księdzem biskupem Edoardo Facchini’m udała się do kwatery głównej generała Alberta Kesserling’a i prosiła, by nie bombardowano miasta i szpitala, który już był zaminowany. Jej prośba została wysłuchana: ocalało miasto i szpital. Uważano to za cud. Nazywana była nie tylko aniołem chorych, ale i miasta.                Mimo, że była chora, do końca życia pracowała w aptece szpitalnej. Zmarła 23 czerwca 1945 roku, w wieku 84 lat.               W dniu beatyfikacji 12 maja 1996 roku ojciec święty Jan Paweł II powiedział o niej: „Miłość do Boga inspirowała ją do służby na rzecz biednych i cierpiących. Swoje oddanie Bogu realizowała w cichej służbie chorym. Zawsze była gotowa do poświęcenia, zawsze dyspozycyjna w realizacji codziennych zadań, zarówno wobec tych, którzy przychodzili do niej po poradę i pocieszenie, jak i w sprawach administracyjnych. W naszych czasach, nierzadko naznaczonych obojętnością i pokusą zamknięcia się przed potrzebami innych, ta pokorna zakonnica jest pięknym przykładem kobiecości w pełni zrealizowanej poprzez bezinteresowny dar z siebie. Głosi i świadczy o ewangelicznej nadziei, ukazując tym, którzy cierpią w ciele i duchu, oblicze „Ojca miłosierdzia i Boga wszelkiej pociechy, który nas pociesza w każdym naszym utrapieniu” (1 Kor 1, 3-4).”

 

 

 

 

            Wraz z 25 innymi Męczennikami beatyfikowany był 22 listopada 1992 roku. O Męczennikach Meksykańskich, wśród nich także o ks. Józefie, mówił papież Jan Paweł II:

            „Dla jednych [krzyż Jezusa na którym widniał napis: «To jest Król Żydowski» (Łk 23, 38),] był on przedmiotem szyderstwa, ale dla współukrzyżowanego złoczyńcy stał się źródłem nadziei: «Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa» (Łk 23, 42).

            Tak więc na Kalwarii prawda o królestwie Chrystusa została głośno wyznana wśród katuszy ukrzyżowania.

            W naszym stuleciu tę samą prawdę przypieczętowali śmiercią męczennicy meksykańscy, których Kościół wynosi dziś do chwały ołtarzy: «przez krew Jego krzyża» także oni wyznawali Chrystusa Królem i głosili Jego królestwo całej swej meksykańskiej ojczyźnie, doświadczonej wówczas krwawym prześladowaniem. (…)

            Kościół na ziemi meksykańskiej głosi tę prawdę świadectwem swoich męczenników, których dzisiaj mamy szczęście oglądać w chwale błogosławionych.

            Z ogromną radością Kościół kontempluje dziś wielkość dwudziestu sześciu swoich synów, którzy uznając królewską władzę Chrystusa, bohatersko oddali życie, aby nam przez to ukazać, że jeśli Bóg jest wszystkim i wszystko otrzymaliśmy od Niego, to słuszną jest rzeczą oddać się całkowicie Jemu, jedynemu Absolutowi, w którym znajduje się niewyczerpane źródło życia i pokoju.

            W czasach ciężkich prób, które za Bożym przyzwoleniem dotknęły kilkadziesiąt lat temu Kościół w Meksyku, męczennicy ci potrafili dochować wierności Chrystusowi, swoim wspólnotom kościelnym i wielkiej tradycji katolickiej narodu meksykańskiego. Z niewzruszoną wiarą uznali Jezusa Chrystusa za jedynego władcę, ponieważ zachowywali żywą nadzieję, że przywróci On kiedyś jedność wśród wszystkich synów narodu meksykańskiego i w ich rodzinach. (…)

            Dwudziestu dwóch z nich było kapłanami diecezjalnymi, którzy prowadzili owocną pracę apostolską w swoich Kościołach lokalnych: w Guadalajarze, Durango, Chilpancingo-Chilapa, Morelii i Colimie. Zanim jeszcze doznali prześladowań, wszyscy służyli Bogu i swojemu narodowi przykładnym życiem kapłańskim.

            Cechowała ich szczególnie miłość do Eucharystii jako źródła życia wewnętrznego i wszelkiej pracy duszpasterskiej, nabożeństwo do Matki Bożej z Guadalupe, gorliwość w nauczaniu prawd wiary i szczególna troska o ubogich, opuszczonych i chorych. Tak wielkoduszna służba i nieustanna, codzienna ofiara z siebie uczyniła z tych kapłanów prawdziwych świadków Chrystusa, jeszcze zanim otrzymali łaskę męczeństwa.

            Ich oddanie Chrystusowi i Kościołowi było tak niezłomne, że choć mogli oddalić się od swych wspólnot na czas trwania konfliktu zbrojnego, za przykładem Dobrego Pasterza postanowili pozostać wśród swoich, by nie pozbawiać ich Eucharystii, słowa Bożego i opieki duszpasterskiej. Nie pragnęli bynajmniej rozbudzać ani podsycać uczuć, które sprawiają, że brat powstaje przeciw bratu. Przeciwnie, na miarę swoich możliwości starali się być ludźmi przebaczenia i pojednania.”

            Wiadomo o nim tylko, że urodził się 20 listopada 1866 roku w Meksyku. Pochodził z ubogiej rodziny i od dziecka pracował na swoje utrzymanie. Pragnął być kapłanem. Studiował w seminarium w Guadalajrze, był wyróżniającym się studentem. W 1896, w wieku 30 lat przyjął święcenia kapłańskie. Jako kapłan pracował gorliwie, z wielkim oddaniem, prowadził surowy tryb życia, podejmował wielkie pokuty. Pokutował za grzechy własne i innych. Mówił: „Lepiej umrzeć niż obrazić Pana Boga.” Miał wielkie nabożeństwo do Najświętszego Serca Pana Jezusa i zachęcał do tego parafian. Sam żył ubogo, ale był bardzo troskliwy wobec swoich parafian, pomagał każdemu jak tylko potrafił. W 1926 roku rządowy dekret nakazywał kapłanom opuszczenie wiejskich parafii i osiedlenie się w miastach. Nie opuścił swoich parafian. Został wśród nich, w prywatnych domach sprawował sakramenty święte. 18 czerwca 1927 roku jechał do znanego sobie domu, by odprawić Mszę św., zdradził go jeden z parafian, któremu wcześniej pomagał. Ks. Józef został aresztowany. W ciągu kilku dni nakłaniano go do wyparcia się wiary, nie uległ. Zaprowadzono go w nocy na cmentarz, usiłowano go powiesić, ale nie było to możliwe. Zdecydowano zadać mu śmierć przez rozstrzelanie, jeden z żołnierzy rozpoznał w nim kapłana, który go ochrzcił – odmówił wykonania rozkazu – zginął razem z Ks. Józefem. Ks. Józef zginął 21 czerwca 1927 roku, miał 61 lat, – jego winą było to, że był kapłanem katolickim.

            Beatyfikowany był 22 listopada 1992 roku, a kanonizowany 21 maja 2000 roku.

 

POLECAMY

  SP Pallotti w Lublinie     Przemiana.pl