Facebook

 

Migawki

Kontakt

 

            Urodził się 20 sierpnia 1845 roku w Igołomii pod Krakowem w zubożałej rodzinie ziemiańskiej. Był tak słabym dzieckiem, że sześć dni po urodzeniu osoba świecka udzieliła mu chrztu św. z wody i dano mu imiona Adam Bernard. Dopiero 2 lata później 17 czerwca 1847 nastąpiło dopełnienie chrztu św. (To jest uzupełnienie samego obrzędu sakramentu poprzez namaszczenie Krzyżmem świętym, nałożenie białej szaty, wręczenie zapalonej świecy i udzielenie błogosławieństwa. Obrzęd jest zatem trochę inny niż w przypadku obrzędu udzielenia chrztu św., gdyż kapłan nie polewa głowy dziecka wodą i nie wypowiada formuły chrzcielnej. Dopełnienie chrztu dokonywane jest najczęściej w kościele parafialnym i jest odnotowane w Księdze Chrztów.) Gdy miał 6 lat, jego pobożna matka ofiarowała go Matce Bożej. Jego ojciec zmarł gdy miał 8 lat, a matka – dwa lata później. W wieku 10 lat był sierotą, najstarszym – miał jeszcze troje młodszego rodzeństwa. Dzięki życzliwości dobrych ludzi mógł się kształcić w szkole kadetów w Petersburgu, w gimnazjum w Warszawie, i w Instytucie Rolniczo-Leśnym w Puławach. Jako 18-letni student brał udział w Powstaniu Styczniowym, został ciężko ranny i dostał się do niewoli rosyjskiej. W prymitywnych warunkach polowych, bez środków znieczulających amputowano mu nogę, zniósł to niezwykle mężnie. Wtedy Albert Chmielowski nie był zainteresowany Panem Bogiem. Gdy po amputacji nogi jego stan zdrowia był bardzo ciężki, ktoś poprosił kapłana, by przygotował go na śmierć. Kapłan zachęcał go do spowiedzi św. Albert nie wyspowiadał się, świadomie nie skorzystał z posługi kapłana. Powoli wrócił do zdrowia. Dzięki interwencji rodziny został zwolniony z carskiego więzienia i wyjechał z Polski. Studiował malarstwo w Paryżu, w Gandawie (w Belgii) i Monachium. Po ogłoszeniu amnestii w 1874 roku powrócił do kraju. Rozwijał swój talent malarski, jego nazwisko stawało się coraz bardziej znane, kariera malarska stawała przed nim otworem. Jako artysta malarz powoli zaczął się interesować tematyką religijną. Wtedy rozpoczął tworzenie obrazu „Ecce homo” (pracował nad nim ponad 20 lat i stwierdził, że obraz nie jest jeszcze ukończony). W wieku 35 lat wstąpił do Zakonu Księży Jezuitów w Starej Wsi k. Brzozowa. Przebywał tam tylko pół roku, opuścił to miejsce z powodu wątpliwości i trudnych doświadczeń duchowych. Brat Albert sam opisał swój stan ducha: „Byłem przytomny, nie postradałem zmysłów, ale przechodziłem okropne męki i katusze i skrupuły najstraszliwsze”. Skierowano go na leczenie w zakładzie dla nerwowo chorych w Kulparkowie koło Lwowa. Po 9 miesiącach bezskutecznego leczenia opuścił szpital. Nie był chory psychicznie czy nerwowo, więc leczenie nie było ani potrzebne, ani skuteczne. Zatrzymał się u swojego brata Stanisława w Kudryńcach nad Zbruczem (w obwodzie Tarnopolskim na Ukrainie). Otoczony był życzliwością najbliższych. Duchowy pokój uzyskał w czasie spowiedzi św. u ks. Leopolda Pogorzelskiego z Szarogrodu. W czasie tej spowiedzi św. uzyskał światło, okrył sens swojego życia: służenie najuboższym, Panu Jezusowi w najuboższych. Zapoznał się z zasadami życia Trzeciego Zakonu Franciszkańskiego i od razu zaczął odwiedzać chorych i ubogich, pomagać im i głosić katechezy. Miał 39 lat, gdy przeniósł się do Krakowa zatrzymał się przy klasztorze OO. Kapucynów. Wrócił do malarstwa, w jego pracowni zatrzymywali się bezdomni, a za dochód ze sprzedanych obrazów i kwest zebranych na salonach, kupował im żywność. W pewnym momencie zdecydowanie zamknął swoją pracownię malarską i zamieszkał razem u ubogimi w ogrzewalni miejskiej, w warunkach urągających ludzkiej godności: jadł zupę z tego samego garnka co oni, spał na tej samej pryczy, gryzły go te same wszy. Uświadomił sobie, że nie wystarczy przynieść coś i dać wielkopańskim gestem, a potem wrócić do swojego ciepłego, czystego mieszkania, chciał być z tymi z tymi, którym pomagał. Stał się jednym z nich. Dbał o ich potrzeby materialne, a także duchowe.
            25 sierpnia 1887 roku Adam Chmielowski w wieku 42 lat, przywdział szary habit tercjarski i przyjął imię brat Albert. Rok później złożył śluby zakonne na ręce kard. Albina Dunajewskiego. Ten dzień jest początkiem działalności Zgromadzenia Braci Albertynów. Niespełna rok później założył Zgromadzenie Sióstr Albertynek. Bracia Albertyni opiekowali się mężczyznami, a Siostry – kobietami. Tą działalność w schroniskach, łaźniach, kuchniach, mieszkaniach chronionych, DPS-ach, prowadzą do dziś nie tylko w Polsce.

            Brat Albert zmarł w przytułku dla mężczyzn, który założył, 25 grudnia 1916 roku. Św. Jan Paweł II beatyfikował go 22 czerwca 1983 roku, a kanonizował 12 listopada 1989 roku.
            Postacią Brata Alberta zafascynowany był papież Jan Paweł II, jako młody kapłan napisał dramat „Brat naszego Boga”. Wielokrotnie mówił o nim. Przytoczę dwa teksty:

 - Kazanie z okazji 50-lecia śmierci Brata Alberta: „Brat Albert Chmielowski – była to natura bardzo bogata, wszechstronnie uzdolniona. Zapowiadał się jako znakomity malarz, był ceniony przez wszystkich mistrzów pędzla, którzy na zawsze pozostaną w pamięci naszego narodu jako przedstawiciele wielkiej sztuki. Wiemy, że była to jeszcze i dlatego natura bogata, że nie szczędził siebie. Dał tego dowód, gdy jako niespełna 20-letni młodzieniec wziął udział w Powstaniu Styczniowym. Wszystko postawił na jedną kartę dla miłości Ojczyzny. Miłość Ojczyzny wypaliła na nim dozgonny stygmat: pozostał kaleką do śmierci, zamiast własnej nogi, nosił protezę.

            Ponad to bogactwo natury uderza w nim przede wszystkim bogactwo łaski. Łaska Boża, to jest sam Bóg udzielający się człowiekowi, przelewający się niejako do jego duszy. Im bardziej Bóg udziela się duszy, im bardziej się do niej przelewa przez dary Ducha Świętego, tym bardziej rzuca ją na kolana. Tak właśnie na kolana rzucona została dusza Adama Chmielowskiego przed niewypowiedzianym majestatem Boga, świętością i miłością Boga.

            Ale Bóg w przedziwny sposób działa w dziejach człowieka. Oto rzucając go przed sobą na kolana, każe mu równocześnie uklęknąć przed jego braćmi, bliźnimi. Tak właśnie stało się w życiu Brata Alberta: rzucony na kolana przed majestatem Bożym, upadł na kolana przed majestatem człowieka, i to najbiedniejszego, najbardziej upośledzonego, przed majestatem ostatniego nędzarza.

            Może to porównanie jest wstrząsające, w naszych czasach nie widzimy takich drastycznych zestawień, tak krzyczącej nędzy, tak jawnego upokorzenia człowieka. Jest jednak i dzisiaj wiele zestawień pozornie mniej rażących, a jednak nie mniej rażących. Jest dużo ludzkich potrzeb, wiele wołania o miłosierdzie - czasem w sposób dyskretny, niedosłyszalny. Iluż jest jeszcze ludzi chorych i opuszczonych w swoich chorobach, bez żadnej opieki? Iluż jest jeszcze ludzi starych, przymierających głodem i tęskniących za sercem? Ile jest trudnej młodzieży, która w dzisiejszej atmosferze życia nie znajduje dla siebie moralnego oparcia?

            Miłosierdzie i chrześcijaństwo jest wielką sprawą naszych dni. Jeżeliby nie było miłosierdzia, nie byłoby chrześcijaństwa: to jest jedno i to samo. W służbie miłosierdzia nawet fundusze nie są najważniejsze, nawet domy, zakłady i szpitale nie są najważniejsze, chociaż są to środki niezbędne. Najważniejszy jest człowiek; trzeba świadczyć swoim człowieczeństwem, sobą. Tutaj Brat Albert jest dla nas nieporównanym wzorem. Nie miał prawie żadnych środków, nie dysponował żadnymi funduszami, żadnymi gotowymi instytucjami, postanowił dawać siebie. Dlatego rzucił go Bóg na kolana przed człowiekiem najbardziej wydziedziczonym, ażeby dawał siebie. I dawał do końca swoich dni; dawał ze wszystkich sił. Był to wyraz jego wiary i miłości. Ten wyraz jego wiary i miłości jest dla nas bezcenny, jak równie bezcenny jest w obliczu Boga. Trzeba, ażeby nasze człowieczeństwo wróciło w nowy sposób uwrażliwione na człowieka, jego potrzeby, jego niedolę i cierpienia i ażeby gotowe było świadczyć sobą, świadczyć gołymi rękami, ale pełnym sercem; taki dar bowiem więcej znaczy aniżeli pełne ręce i środki bogate. <Ponad to wszystko większa jest miłość>.”[1]

- List do zgromadzeń albertyńskich w 150 rocznicę urodzin Świętego Alberta: „Jest to święty o duchowości urzekającej zarówno swym bogactwem, jak i swą prostotą. Pan Bóg prowadził go drogą niezwykłą: uczestnik powstania styczniowego, utalentowany artysta malarz, który staje się naszym polskim Biedaczyną, szarym bratem, pokornym jałmużnikiem i heroicznym apostołem miłosierdzia. To w krakowskiej Ogrzewalni, wśród najuboższych, pogardzanych i wyrzuconych poza nawias społeczeństwa, Brat Albert odkrył swoje ostateczne powołanie. Nie tylko służył ubogim, ale sam stał się jednym z nich, gdyż oni stali się dla niego żywą ikoną Chrystusa - Ecce Homo. Przeżył tam wstrząsającą prawdę Chrystusowych słów: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). Zobaczył jasno, iż „trzeba duszę dać” właśnie za tych z krakowskiej „Ogrzewalni” i za wszystkich, jak oni”.[2]

            Najbardziej znane powiedzenie św. Brata Alberta: „Trzeba być dobrym jak chleb” i „Niech Pan Bóg będzie za wszystko co daje albo dopuszcza pochwalony.”

 

            Jest patronem zakonów albertynek i albertynów, a także artystów plastyków.

 

Modlitwa

Boże, bogaty w miłosierdzie, Ty natchnąłeś świętego Brata Alberta, aby dostrzegł w najbardziej ubogich i opuszczonych znieważone oblicze Twojego Syna, spraw łaskawie, abyśmy spełniając dzieła miłosierdzia, za jego przykładem umieli być braćmi wszystkich potrzebujących. Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg, przez wszystkie wieki wieków. Amen.[3]

 

 

[1] Z kazania Kard. Karola Wojtyły, w: Liturgia godzin t. III, Poznań 1987, s. 1241-1243, (dalej: LG).

[2] Jan Paweł II, List na 150-lecie urodzin św. Brata Alberta, w: Jan Paweł II Dzieła zebrane t. III, Kraków 2007, s. 756.

[3] LG, s. 1243.

POLECAMY

  SP Pallotti w Lublinie     Przemiana.pl