7 września wspominana jest święta Regina, męczennica.
Tradycja mówi, że urodziła się w Alezji, w Galii (obecnie Alice-Sainte-Reine we Francji) w zamożnej rodzinie, matka zmarła zaraz po jej urodzeniu, ojciec poganin oddał ją na wychowanie piastunce z pobliskiej wioski. Wychowała ją w duchu chrześcijańskim, traktowała jak rodzoną córkę. Z miłości do Pana Boga, Regina złożyła ślub czystości, chętnie się modliła, lubiła przebywać na łonie natury i podziwiać jej piękno. Według tradycji pasła owce opiekunki i tak zarabiała na swoje utrzymanie. Gdy osiągnęła dojrzałość, ojciec wezwał ją do rodzinnego domu i zaproponował małżeństwo. Nie tylko odmówiła i oświadczyła, iż nie zostanie mężatką, ale wyznała, że jest chrześcijanką. To wzbudziło wielki gniew ojca, który wyrzucił ją z domu. Wróciła do swojej piastunki, wiele się modliła o męstwo i moc do przyjęcia kar, którymi groził jej ojciec.
W tym czasie Decjusz rozpoczął prześladowanie chrześcijan, z jego polecenia do Alezji przybył Olibriusz, który zwrócił uwagę na urodę Reginy. Nie tylko odparła jego starania o rękę, ale w czasie procesu sądowego wyznała że jest chrześcijanką. Rozzłoszczony Rzymianin skazał ją na więzienie, a wykonanie kary zlecił jej ojcu. Ojciec uwięził ją w lochach swojego zamku, przykuto ją łańcuchami do muru tak, że mogła tylko stać i to prawie nieruchomo. Modliła się i ufała, że Bóg udzieli jej sił do wytrwania w wierze aż do śmierci. W tym czasie Olibriusz udał się na wojnę przeciw barbarzyńcom. Po jego powrocie znowu była sądzona, wzywana do odejścia od wiary chrześcijańskiej i zmuszana do małżeństwa. Była wierna Panu Jezusowi, więc skazano ją na publiczne biczowanie, zawieszono na palu i szarpano narzędziami tortur. W nocy, w więzieniu doświadczyła przeżyć mistycznych: miała widzenie krzyża i została uzdrowiona, z jej ciała zniknęły nawet blizny po ranach. Następnego dnia, ponieważ naleganie na spełnienie żądań Olibriusza było daremne, rozciągnięto ją na kształt krzyża, przypalano pochodniami i zanurzano w lodowatej wodzie. W czasie męczeństwa wychwalała Boga i upominała Olibriusza. Zginęła ścięta mieczem 7 września ok. 286 roku. Miała niespełna 16 lat. Zachowało się świadectwo mówiące, że „piękność jej ciała była odblaskiem piękna jej duszy”.
Jest patronką cieśli, stolarzy, ubogich i pasterzy.
Modlitwa
Panie Boże, który zesłałeś na świętą Reginę dary niebios, pomóż nam w czasie naszej ziemskiej wędrówki naśladować jej cnoty i wraz z nią cieszyć się wieczną radością w niebie. Amen.
7 września wspominamy Bł. Jana Mazzucconi, prezbitera, męczennika.
Jan urodził się 1 marca 1826 roku w Rancio na terenie diecezji mediolańskiej, we Włoszech, w bardzo pobożnej rodzinie, jako dziewiąte z dwanaściorga dzieci. Troje z rodzeństwa zmarło. Pozostali wybrali kapłaństwo lub życie konsekrowane. Był tak dobrym i zdyscyplinowanym dzieckiem, że nigdy nie był upominany czy karany. W wieku 7 lat rozpoczął naukę w miejscowej szkole, był zdolny, pracowity i pobożny, a przy tym nieśmiały. Wracając ze szkoły wstępował do kościoła na adorację, służył do Mszy św. jako ministrant, a wieczorem z całą rodziną odmawiał w kościele Różaniec. Dość wcześnie rozpoznał powołanie do kapłaństwa. W czasie formacji seminaryjnej rozwijała się i dojrzewała jego pobożność, szczególnie eucharystyczna, ujawnił się też jego talent literacki i pedagogiczny – powierzono mu opiekę nad młodszymi kolegami. Gdy dowiedział się o potrzebie głoszenia Słowa Bożego w Chinach i Wietnamie – zapragnął wyjechać na misje. Jego marzeniem było zostać misjonarzem w Oceanii, napisał, że to „powołanie odpowiada najgłębszemu pragnieniu jego serca”. To pragnienie dojrzewało w nim. Napisał także: „Błogosławiony dzień, w którym dane mi będzie wiele wycierpieć dla sprawy tak świętej i tak pobożnej jak ewangelizacja, ale o wiele bardziej błogosławiony dzień, w którym zostanę uznany za godnego przelania mojej krwi dla tej sprawy i spotkania śmierci pośród męki”.
Święcenia kapłańskie przyjął 25 maja 1850 roku w Mediolanie, a kilka dni później, za zgodą biskupa, przyjęto go do nowo powstałego Papieskiego Instytutu Misji Zagranicznych w Mediolanie. Stał się jednym ze współzałożycieli. Wniósł duży wkład w opracowanie statutu tego instytutu.
W marcu 1852 roku wraz z sześcioma kapłanami wypłynął do Melanezji i Mikronezji. Trzech misjonarzy – wśród nich o. Jan zatrzymało się na wyspie Rook, pozostałych trzech na wyspie Woodlark. Wcześniej na tych terenach pracowali inni francuscy misjonarze. Warunki życia i pracy były bardzo trudne. Tubylcy byli wrogo nastawieni do o. Jana, gdyż piętnował ich niemoralne praktyki, w tym dzieciobójstwo. Po ponad 2 latach pracy z powodu malarii musiał wyjechać do Sydney, do Australii na leczenie. Szybko wrócił do zdrowia. Wrócił, zgodnie z poleceniem na wyspę Woodlark, z której misjonarze zostali wygnani. Gdy misjonarze przestali dawać tubylcom prezenty – ci stali się wobec nich agresywni. O. Jan nie wiedział o tym, że współbracia opuścili wyspę. Rozminęli się. Łódź, którą wracał o. Jan utknęła na rafie koralowej. Mimo oporu kapitana, tubylcy weszli na pokład, zaatakowali o. Jana, a potem zamordowali całą załogę i pasażerów, by ukryć zbrodnię.
Tak o nim mówił Jan Paweł II 19 lutego 1984 roku, w dniu beatyfikacji: „Świadectwo niezłomnej wiary i żarliwej miłości dał Kościołowi i światu o. Jan Mazzucconi, który w męczarniach strawił swoje młode życie kapłana i misjonarza. Jeden z pierwszych członków Papieskiego Instytutu Misji Zagranicznych w Mediolanie, czuł, że misje są „sekretnym pragnieniem” jego serca. Na horyzoncie jego życia pojawiło się jeszcze głębsze zjednoczenie z Chrystusem, zjednoczenie, które zjednoczy go z cierpieniami i krzyżem jego Pana i Mistrza, właśnie dzięki jego niestrudzonemu zaangażowaniu w ewangelizację: „Błogosławiony dzień, w którym będzie mi dane wiele wycierpieć dla tak świętej i żałosnej sprawy, ale błogosławiony dzień, w którym zostanę uznany za godnego przelania za nią mojej krwi i spotkania się ze śmiercią w mękach”.
Jednak chrześcijańskie przesłanie, które Mazzucconi głosił tubylcom, było otwartym potępieniem ich postępowania, posuwającym się aż do okrucieństwa dzieciobójstwa. I mimo ogromnego miłosierdzia i niezmordowanego poświęcenia Błogosławionego, jego kazania wywoływały irytację i nienawiść. Ale był nadnaturalnie pogodny, pośród trudności, gorączki i sprzeciwu, ponieważ żył w ścisłej jedności z Bogiem. Parafrazując słowa św. Pawła, mógłby napisać: „Wiem, że Bóg jest dobry i kocha mnie ogromnie. Cała reszta: spokój i burza, niebezpieczeństwo i bezpieczeństwo, życie i śmierć, to tylko zmienne i chwilowe przejawy drogiej, niezmiennej, wiecznej Miłości”. (…)
Ojciec Mazzucconi otrzymał wtedy śmiertelny cios siekierą od tubylca, który po wejściu na statek i zbliżeniu się do niego, udawał, że wita się z nim po przyjacielsku i podał mu rękę do uściśnięcia.”